Szukaj na tym blogu

piątek, 3 lutego 2012

Gone...

nie wiem od czego zacząć? prawie koncxzylam juz posta...gdy ten pierdolony laptop skasowal calosc..wylaczajac sie kurwa..napisalam co mnie gryzie..kurwa napisalam caly przebieg mocząc klawiature..rozmazujac ten pierdolony tusz...ale cóz kurwa zacznę jeszcze raz...od nowa..jakby to sie nie wydarzylo..lub jakby ciągnelo się wieczność...Balansuje między jebanym realem a pierdolonym obledem...Nie jest okay..kurwa nie bedzie okay..Wiem to...Sandra niezyje..kurwa Sandra niezyje..zabolalo..chociaz wciąż nie dotarlo....Co mysmy jej zrobili? Ja? Ty ..on Ona..Oni..Kurwa..to bezsensu....nic juz nie ma sensu? To tez nie ma sensu..ten jebany snieg..ey  on tu nie pasowal..nie pasowal do jej usmiechu? do jej przytomnosci..do jej przytomnego spojrzeniu..do nas..do tej sali..To on nie mial sensu...ta pierdolona biel..Byla 20..snieg spokojnie pruszyl..umowilismy się ja Dawid...Zuzka..Michal..i Magda...nawet Magda..brakowalo tylko Mareczka..ktory dostal zoltaczki jak się można domyślic po grzybach...bylam dobrej myśli chociaż wciąż nie wierzylam w cud..kurwa bog? bog nie istnieje...kurwa nic co sensowne nie istnieje..spotykamy się na miejscu...jej stan jak się okazuje nie jest za dorby..z godziny na godzine coraz gorzej..probuje zlatowac..to trudne..udaje się..czytam ulotki...spaceruje...smsuje..jakby to byl normalny dzien..Ey bedzie dobrze..kurwa wyluzuej..siedzimy w ciszy..kazdy czyms się zajal..są nader spokojni...nikt nie chce wpuscic nas do sali...Siedzimy wiec..czekamy..godziny mijają..lęk towarzyszem czasu..kazda sekunda zamienia się w jebaną wieczność...nie umiem wyluzuowac..kurwa mam tyle pytań...zahaczam lekarza pytam co znią otrzymuje tylko wymijające- robimy kolejną dialize
- ale..? jak to? będzie lepiej?
- tego nie wiemy..znika..a ja stoje...stoje jak kolek..pogrążna w czarnych scenariuszach rodem z koszmarów,..bo to wlasciwie jest sen...nie czuje sie jak w realu..rece trzesa sie gorzej niz po tussi...To jebany koszmar...blednę..czuje slabość..dreszcze wlosy się jerzą..Blond pielęgniarka uważnie mi się przygląda siadam...nikt nic nie mówi..Magda siedzi skulona..zdala odemnie..nie dziwie jej sie po ostatniej szamotaninie woli się nie zblizać..ma sluchawki...reszta w zadumie...są naćpani..przegryzam nerwowo suche jak chuj wie co usta..pękają...ból nie ma tu znaczenia..rządzą mną nerwy..umywają kolejne godzinny...czas jest naszym katem...nie potrafie wyluzować wyluzuj kurwa..powtarzam..przez korytarz przewijają się lekarze..dyżurujące pielęgniarki,..zahaczam wszystkich kolejno nie uzyskując odpowiedzi..towarzysze ogladaja sie tylko kolejno..Magda się wylączyla..nerwowo się trzęsie..jest beznadziejnie - Chce jej kurwa pomóc- krzyk przypomina szaleńca..flustracja pomieszana ze strachem chyba udziela się szarpanej przezemnie za bialy fartuch blond pielegniarce. spoglada na mnie..milkne..jej lodowaty wzrok przeszywa mnie.,.jakby wbijając kolec w serce..znow zabolalo- bedzie dobrze-przemyka mi przez mysl...jej wargi nie dregnely..mija kilka sekund wydusza- le nie mozesz..zrobimy wszystko co w naszej mocy..usiadz...- co jej jest? ani drgne...cialo jakby zdretwialo..zamieniam się jakby w pasąg..boje się odpowiedzi jednocześnie nie mogąc jej doczekać...Zastanawia się..glaska mnie po wlosach..jakby tlumaczyla coś malemu dziecku coś cholernie strasznego..czegoś czego nie zrozumie ale coś za czym będzie tęsknić- potrzebuje przeszczepu..powoli zaczynba mi się kręcić w glowie..czuje sie..jak na Deksie....Tym razem to chyba Bad trip...przewijające się postacie mnie już nie śmieszą,lecz przerażają..sadza mnie na krzesle..przez chwile na mnie spoglada..znika..po chwili wraca z dwoma pigulkami na uspokojenie i plastikowym kubeczkiem...lykam je..rece wciaz się trzesa...luuuzuj..luuuzuj..bedzie dobrze..wciaz powtarzam..nie wierzac w swoje obietnice..oklamuje sama siebie..mijają godziny..zbliza się piąta gdy lekarz lekarka i 3 pielegniarki pospiesznie tam wlazly...stoje u progu...znow u progu obledu...zaraz zwariuje...Defiblyrator...po raz pierwszy...bezskutecznie.....Patrze na ekran...jak uchodzi z niej zycie..na sekunde wraca,,by zaraz znow zamienić siię w linie prostą...slysze bicie swojego serca...dzwiek prostej lini..stoje jak zamurowana..czuje cieply oddech Dawida za plecami..przyspieszone bicie swojego serca..ciche ciągniecie nosem Magdy..patrze slepo w ekran po raz 3...po raz ostatni..widzę ostatnie akcje lekarzy..zanim zostaje wyprowadzona...Dawid peka..rozplakuje się jak dzieciak,,za nim reszta..i po moim policzku splywa lza...kurwa to jakis jebany film..mam nadzieje sie wybudzic..lza skapuje na podloge..Znow się nie udalo...walka?moze trzeba bylo walczyc..uprowadzić ją..przytulamy się..zostaje przycisnieta do magdy..Dawid do mnie..Zuzka do Magdy plecow..a michl do Dawida..stoimy tam i rozplakujemy się jak dzieciak ktoremu zabralo się zabawki...nikt nie może się uspokoić,,,czuje się jak w jakiejś agonii,,,jesli jebne na podlogę..wszyscy jebniemy...jesli ja teraz umre..to oni tez umrą...Gdybym tylko wtedy tam byla..czuje sie beznadziejnie..znow przyszlo mi wracac samej..jakby po przegranej..jakby w ostateczną podróz jakbym stracila wszystko..wraz z tą linią odeszla jakaś część mnie...nie wiem kto to powiedzial...wybudzilam sie..otarlam oczy...Szlismy tak..nie wiedzialam dokad..lazlam za nimi..ufajac im na slepo jak zwierze..jak jakis wierny pies..nogi jak z waty..doslownie..bo w efekcie kolejno zjebalam się z czternastu schodów..skutek..upadek na lewą noge..podniesli mnie..potworny bol w lydce przypominający skurcz pozostal..pojechalismy do Dawida..dostalam troche antydepresantow..spalilismy Trochę maryśki...po 6 bylam w domu...nie wytrzymam tu.....poszlam do szkoly...ziolo juz nie dziala...trzese sie..kurwa...nie chce zeby ten dzien się konczyl..nienawidze gdy dzien się kończy a pozostaje jebana niemoc..






Betonowe powieki tamują morze słonych łez,
Czasem zapora pęka, osuszam wilgoć ze swych rzęs.
Dobrze wiesz, znasz ten stan - sama ze swymi myślami,
Pokój przepełniony bólem, który wchłaniają ściany.
poemat niedoskonaly,bezsilność znów rozrywa od srodka pierś,
Stalówka skąpana we łzach - piszę nią niewidzialny tekst.
niemy krzyk,-utraciłam sens istnienia ?
Odchodzę, nie wiem dokąd, dlatego piszę ten poemat
śmierć w progu stanela,lapczywie laknie woń życia

temperatura spada,lecz nasycona po chwili znika
Biorę głęboki wdech, przerzucam stronę w książce,
Analizuje teorie rzucam w kąt- tak jest prościej, 

targają mną emocje,wydobywa sie niemy krzyk
Od piekielnego ognia spalone mam  już brwi 
staram się wzbić w ciemności środku, wokół mnie światło
Respirator świadomości, który nie pozwala zasnąć








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz